To nie był blogowy blok, po prostu w tym miesiącu przemieszczam się po Europie, nie zawsze mając wifi, czas lub zdrowie do pisania.

Najpierw Lublin jak po ogień. Mama Dora, syn Adam, sprawy firmowe, badania, dentysta i wio z powrotem.
Teraz Londyn, z krótkim przystankiem u cioci i wujka w Bognor Regis.
Oprócz przeziębienia przywiozłam też słońce. Choć podczas lądowania na lotnisku Gatwick byłam przekonana, że okulary przeciwsłoneczne również wylądują ale na dnie torby. Jak zwykle zabrane ciuchy totalnie nie odpowiadają aurze. Czy ja się kiedyś nauczę?!
‚Here we go again’ lub ‚she is off’, jakby powiedział Ludwiczek, niekoniecznie zawsze o mnie. Miało być o Dniu Matki przecież. Tutaj, czyli w Wielkiej Brytanii, obchodzony jest w marcu ale ponieważ to święto ruchome, więc w tym roku wypadło w niedzielę 26.

W Hiszpanii natomiast, podobnie jak w Polsce, jest majowym świętem lecz także ruchomym (patrz Wielka Brytania), ale zawsze w pierwszą niedzielę tegoż miesiąca.
Według jednej z moich brytyjskich znajomych, jeśli dobrze się zakręcę, życzenia dostać mogę aż trzykrotnie. Clever girl!
Tak więc naszło mnie w temacie, bo zdałam sobie sprawę, że moja malutka przed ćwierć wiekiem (ależ ja nikomu nie wyliczam!) córka Ewa, wciąż Bubą zwana, jest „celebrytką” i może już świętować w ten dzień jako świeżo upieczona MATKA. Czas więc się pogodzić, że niechybnie czyni to ze mnie babkę. Dokładnie od 12 października ubiegłego roku zresztą.
Tamtego dnia zdążyłam na czas do jednego z londyńskich szpitali, czekając wieści na korytarzu. Tak jakby moja obecność miała w czymkolwiek pomóc. Nie chciałam psuć ich, już wkrótce Trójcy, tak intymnych chwil.
Pielęgniarka przymknęła oko a ja zajrzałam na moment do indywidualnej sali porodowej (czasy się zmieniły!), gdzie od 16 godzin moja biedna Ewa usiłowała wydać na świat Montanę. Do końca życia będę pamiętać niemiłosiernie umęczony i zgaszony wzrok mojej córki. Jedno z najgorszych uczuć jakich może doświadczyć matka. Empatia sięgnęła zenitu, niemal czułam jej ból. Opuściłam salę ze łzami w oczach. Żadna matka nie jest w stanie znieść cierpienia swego nawet dorosłego już dziecka. Znieść niemożności ulżenia w jakiś sposób. Jednak bezwzględna natura tu rządzi, nie my rodzicielki. Ktoś pewnie powie o Ewie, nie ona pierwsza i nie ostatnia. Jasne! Ale to moja krew, moja mała Bubulinka.
Mamy więc od października kolejny promyk szczęścia w naszej rodzinie. Mój cudowny wnunio Montana Józef ma niespełna pół roku ale jestem przekonana, że za czas jakiś wyprodukuje swej mamie laurkę przecudnej urody. Zwłaszcza, że mama okazuje mu nieprzebrane zasoby miłości.
Pięknie natura to wszystko urządziła. Może to trywialne ale macierzyństwo naprawdę odmienia. Przewraca świat do góry nogami i czyni z nas kobiet zupełnie inne istoty. A teraz właśnie widzę jak ta moja dorosła istota śpi spokojnie umęczona nieprzespanymi nocami macierzyństwa.
Kto by pomyślał, że moja Efka ma w sobie tyle miłości (niezamierzony sarkazm 😉). Dzieckiem łatwym przecież nie była ale też dzieciństwo moich poTomków do najłatwiejszych nie należało. Zawsze jednak wiedziałam, że pod powłoką rogatej duszy, jak przystało na zodiakalnego Barana, pod maską zbuntowanej niegdyś nastolatki, kryje się wielkie serce. A mogłam to serce stracić…
22 marca 2017 godzina 14.40. Kolejny zamach terrorystyczny w Londynie. Rozmawiałyśmy z Ewą może godzinę wcześniej. Montana rozbawiony czekał na badanie w St Thomas’ Hospital. To ten przez rzekę do Westminster i Big Bena. Myślałam, że córka dzwoni żeby mnie poinformować o jakimś niebywałym zjawisku atmosferycznym. Bo aura w Londynie jest nieprzewidywalna. Z jakiegoś powodu pomyślałam o gradzie. Na moment bowiem zapomniałam w jakim świecie żyjemy. Może znajomy ma rację z wyjazdem do Kanady…
Nigdy przedtem nie słyszałam Ewy tak zdenerwowanej. Idąc do stacji metra Westminster zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Że leżące na moście ciała to nie plan filmowy. Zaczęła biec z Montaną w przeciwnym kierunku. Moje dziecko-matka! Jedyne o czym myśli to ochronić swoje własne dziecko. A ja-babka sparaliżowana z telefonem przy uchu rozsypuje ryż, który zamiast w garnku ląduje na podłodze. Roztelepana emocjonalnie (pewnie to już jednostka chorobowa) staram się Ewę uspokoić. Sama siebie przekonując, że są z Montaną już bezpieczni. I wiem, nic się nie stało. Ale mogło! I myślę w duchu cholerny Londyn! Wyjechałyśmy tam przecież po lepsze życie…
Co jest ze mną nie tak? Czytam wszak mądre książki o tym jak należy wypierać złe myśli, jak być tylko i wyłącznie pozytywnym ale cóż genów nie oszukasz. Jaka mać taka nać! Ktoś mnie i moje przodkinie źle zaprogramował… Z kolejnym pokoleniem w rodzinie, kolejny maleńki powód do zamartwiania się. Prababcia Dora ma ich jeszcze więcej.
Ale cóż takie właśnie jest serce matki…
Więc celebrujmy to nasze święto mamuśki!!! Gdziekolwiek jesteśmy!
Super. Czekamy na więcej ☺
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Montana Jozef przeeeebosski!!!! Szczescie, ze nic im sie nie stalo! A zeby bylo do kompletu to dodam, ze we Francji Dzien Matki obchodzony jest w ostatnia niedzie maja 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję! 😘
Może za rok napiszę o Francji 😊
PolubieniePolubienie
Pisz pisz jak najwiecej o wszystkim 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tok powoli mija 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
A ja się wzruszylam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bardzo się cieszę z Twojego bloga Madziu 🙂 Pisz, pisz, jak najwiecej 🙂
Uściski cieplutkie 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję bardzo 😘
PolubieniePolubienie
Beautiful entry and even more beautiful photos. A delight to read.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
❤️😘🍀🌈
PolubieniePolubienie