Dzień Dziecka Dniem Dziecka ale czy zdajecie sobie sprawę, że Brytyjczycy świętują dziś Narodowy Dzień Ryby&Frytek?! Serio! Gdzieżbym śmiała żartować! Sama nie miałam pojęcia. Dopiero tutejsza tv oświeciła mnie skoro świt. Jak się okazuje i ten środek masowego przekazu przydatny czasami. Przedtem, ku niedowierzaniu ściągaczy płatności, odbiornika telewizyjnego nie posiadaliśmy przez długie lata. Więc pewnie spora wiedza umykała 😉 Tak więc dziś jej nieco uszczknęłam i przekazuję Wam Drogie Dziatki.
Mówią, że Brytyjczycy swej kuchni nie mają. A tu proszę!!! Culinary fusion vel kulinarna fuzja! Fish&Chips/Ryba&Frytki. Dla tubylców prawie jak dla nas pierogi, bigos, kiełbasa, barszcz z uszkami lub bez, gołąbki… Co by tu jeszcze, bo sie rozmarzam… No kult po prostu! Danie dostępne na każdym kroku. Serwowane w pubach, barach, restauracjach czy innych tejkełejach lub inn-ach. Nie powiem, że nie próbowałam. A jakże! Tradycyjnie raz na lat kilka rybka z fryteczkami kusi. I turlający się po talerzu zielony groszek doprawiony miętą. Albo ugnieciony jak puree ziemniaczane. A jeśli rybeńka świeżuchna i panierka aż tak tłuszczem nie ocieka, to naprawdę pycha. Troszkę solą posypana i octem winnym skropiona. A jeszcze jak z jakim sosikiem na boku…
Może nie wykwintne to danie, bo raczej na wynos ale z pewnością narodowe. Jako i narodowi kuchenno-telewizyjni guru, których mają tu pod dostatkiem. Boska Nigella, Gordon Ramsay, Jamie Oliver (zwany przeze mnie Beautifully) czy Nigel Slater. Krzewią kulturę kulinarną a naród i tak swoje! Wszystkich rzeczonych osobistości dzieła książkowe posiadam i nawet czasem korzystam. Ze skutkiem różnym ale się nie poddaję! O czym będzie rzecz jasna na blogu. Wkrótce. Do mych dygresji chyba już wszyscy przyzwyczajeni?
Teraz jednak jeszcze chwilę o dzisiejszej gwieździe. Skąd? Po co? Dlaczego? Głównie ciekawostki.
National Fish&Chip Day przypada zawsze w pierwszy piątek czerwca. W tym roku wypadł właśnie dziś. Odbierając być może nieco uwagi Dniowi Dziecka. Ale nic to! Żarcie to podstawa 😉
Historia „sparowanych” ryb i frytek sięga połowy XIXw i nawet sam Dickens napomknął o nim w swym „Olivierze Twiście” a słowa chips w jadalnym kontekście użył trochę później po raz pierwszy w „Opowieści o dwóch miastach” (A Tale of Two Cities).
Zamiłowanie do tego popularnego dania, jak wieść niesie, wywodzi się z tradycji rzymskokatolickiej czyli niejedzenia mięsa w piątek.
Pierwszy tzw. fish&chip shop w Londynie otwarty zostal w roku 1860 przez żydowskiego imigranta Józka Malin’a, który serwował rybę smażoną na żydowską modłę.
Danie było, podobnie jak i dziś, working class favourite. Rozprzestrzeniało się wraz z rozwojem rybołówstwa trawlerowego na Morzu Północnym. A także ze wzrostem sieci kolejowej Wysp Brytyjskich, która umożliwiała szybki transport ryb do zaludnionych obszarów kraju.
Sklepy serwujące owo sztandarowe danie rosły jak grzyby po deszczu. W latach 20 ubiegłego stulecia było ich już ponad 35 tysięcy.
Nawet sławny reżyser Alfred Hitchcock mieszkał nad jednym z nich w Londynie, toć był to jego rodzinny biznes.
Fish&Chips to narodowy skarb, ukochany przez masy.

Nie dziwi więc, że dla brytyjskiego rządu podczas I WW, regularne zaopatrzenie rodzin walczących żołnierzy w fish&chip bylo priorytetem. Także za czas jakiś (wszyscy wiemy jaki) podczas kolejnego światowego konfliktu zbrojnego, kultowe danie nie podlegało racjonowaniu.
Co ciekawe, w czasie lądowania wojsk brytyjskich w Normandii, żołnierze używali hasła fish z odzewem chips.
Sam George Orwell dokumentujący swe doświadczenia z życia klasy pracującej na północy Anglii w „Drodze na molo w Wigan” (The Road to Wigan Pier) pokusił się o określenie fish&chips mianem panaceum dla klasy robotniczej.
Winston Churchill natomiast mówił o kombinacji ryby i frytek jako o dobrych kompanach. Zaś John Lennon uwielbiał jadać je niemal utopione w ketchupie.
Fish&Chips trafiło też do Ksiegi Rekordów Guinnessa za sprawą ponad 12 tysiecy porcji, które jakoby zaserwowano jednego tylko dnia 1999 roku w Glasgow.
Rekordowa, największa porcja fish&chips, czyli mamuci kawał halibuta i frytki, ważyła 47kg. A zaserwowaną ją w 2012 w Londynie w dzielnicy Enfield. Gdzie bywałam u przyjaciół 😉
Przez długie lata, bo aż do lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, danie serwowano w najprawdziwszych starych gazetach. Z czasem jednak inne opakowania wyparły tę niehigieniczną opcję.
Podobno Brytyjczycy zjadają około 380 milionów porcji rocznie. Czyli 6 na łba obu płci (plus dzieci).
Każde miasteczko, każda wioska ma swe ulubione opcje fish&chips. I tak w Manchesterze jako dodatek królują puré z groszku i sos na kształt okrasy. Birmingham woli sos curry. W Belfaście je się głównie dorsza chluśniętego octem. W Cardiff ryba ma być z solą. I podobnie jak w Glasgow zjadana w drodze z pubu do domu. W Edynburgu natomiast fish&chips pochłaniane jest głównie na kanapie przed telewizorem. Newcastle zaś lubi jeść z papierowego pudełka, z ketchupem, siedząc nad morzem…
A najgłówniejsze składniki? Frytki jak frytki. Na głębokim tłuszczu smażone. Czasem grubsze, czasem całkiem cieniutkie. A ryba? Najczęściej jest to dorsz lub łupacz. Najważniejsze aby była biala. I wypanierowana w rzadkim cieście. A potem na tłuszcz rzucona jako i jej w/w ziemniaczane towarzyszki. Simple!
Samo zaś rybno-frytkowe święto National Fish&Chip Day, jak rzekli dziś w TV, ma jednoczyć wszystkich przyczyniających się do pielęgnowania tradycji narodowego dania. Od pubów, restauracji i sprzedawców detalicznych aż po rybaków, dystrybutorów oleju jadalnego i rolników, dostarczających produkty najwyższej jakosci. Jest to też niebagatelna okazja do uznania tejże kultowej potrawy i wszystkich, którzy sprawiają, że nadal jest tak popularna. Smakoszy włączając 😉
Tylko patrzeć jak śladem Hiszpanów, którzy to fiesty mają na każdą okazję, Brytyjczycy ustanowią Dzień English Breakfast. A może już mają? Ani chybi przyłącze się do nich! Jako że baked beans, znaczy się fasolka w bliżej nieokreślonym sosie (najpierw najtańsza, później już Heinz’owa), była mym głównym pożywieniem w chudych latach na Wyspach. Ale o tem potem…
Dobranoc Drogie Dzieci!
ależ to rzecz oczywista, przecież od wieki wieków wiadomo ze fish&chips to pospolite danie brytyjskie 🙂
a mnie zastanawia że jak to tak bez odbiornika telewizyjnego, no jak, chociaż raz w niedziele po kosciele jakieś niusy obejrzeć 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ale żeby święto takie od razu? 😉
Dałam radę 😂
PolubieniePolubienie
No ja jednak muszę przyznać, że uważałam, że oni po prostu nie mają narodowego dania i dlatego te fish and chips. A tu proszę moja jakże utalentowana literacko Magdalena pochyla się nad tym tematem historycznie. Już od czasów tego pamiętnego listu z Polski do UK, a nawet wcześniej od pewnej niechlubnej skąd inon historii, z pewnym szkolnym wypracowaniem, wiem, że posiadasz wspaniały talent literacki. Jak u większości zdolnych twórców, nie doceniany w latach młodości. Ja oddaję hołd i duma mnie rozpiera, iż to moja przyjaciółka. Dla potomnych…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Andziu moja kochana dziękuję za ciepłe słowa 😘
PolubieniePolubienie
Again we´re taken by the hand and we are explained of the uses and traditions the author knows so well in England as well as in the Costa Blanca. A keen eye for the detail and in general a delight of a read which leaves us asking for much more
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Gracias!
PolubieniePolubienie
a u nas powinno być Swięto Bigosu np,,,lub Schabowego…i oczywiście z tej okazji czerwona kartka w kalendarzu…a co !!!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jestem za! Choć wolę PIEROGI lub GOŁĄBKI 😁
PolubieniePolubienie
Krotko… Bosko opisane! Narobilas mi ochoty lece na wyspy posmakowac specyfiku 👍 Mam tylko nadzieje, ze dorsz lub łupacz zawsze swieży a nie z mrożonki 😉 Pozdrowionka
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Cieszę się niezmiernie 😊 Może tam się spotkamy 😉
PolubieniePolubienie