Woda, nieokiełznany żywioł. Siła. Życie i śmierć. Wyświechtane frazesy. Dość dramatyczne jak na niedzielę.
Na porannej plaży pustki, choć słońce po deszczach smaży ze zdwojoną siłą.
Chiringuito już rozebrane. Nie dzieje się nic.
Morze cudowne szumi. Złudnie przyjazne. Przynajmniej z perspektywy piachu…
Woda wdziera się coraz bardziej na ląd.
Przypływ.
Przypływ, na ludwiczkowym lądzie zbiegający się zwykle w czasie z uroczystością Virgen del Pino, patronki Gran Canarii. Przypływ, który oznacza koniec lata. Nie chcę nawet myśleć jaki jeszcze koniec mógłby zwiastować.
Abstrahując z deka, ósmy września to także coś na kształt imienin mojego Ludwiczka. Będącego tak naprawdę, jak już gdzieś chyba napomknęłam, ni mniej ni więcej tylko Ulisesem. Usiłowałam dotrzeć do genezy, czy grecka mityczna to postać czy utwór Jamesa Joyce’a tak wpłynął na Rodziców chłopa mego. No więc skoro imię to nie przynależy do żadnego świętego (a jedyne pogańskiego Odyseusza) , nie ma swego miejsca w kalendarzu. I żal się niechybnie zrobiło Rodzicom Díaz, bo ustanowili rodzinne święto Ludwiczkowi na Virgen del Pino właśnie. Może chciał cukierki do szkoły nosić? Kto wie.
Cóż, kiedy zupełnie zapomnieliśmy o tych lewych imieninach, świętując wczoraj inną okazję z przyjaciółmi i znajomymi.
Co ma piernik do wiatraka? Ano trochę ma.
Przypływ na Virgen del Pino, jak mawiają na Kanarach, jest przypływem jesiennego zrównania dnia z nocą. Silnym, grabiącym piach z plaż i zabójczym. Czego ja stworzenie lądowe nie do końca byłam świadoma. Bo kanaryjski oceaniczny przecież, a śródziemnomorski taka tam błahostka.
Poszłam w fale jak co rano. Woda już nie tak aksamitna jak poprzedniego dnia. Ale nie odpuszczam. Fale niosą piach i inne morskie co tam zwykle niosą.
Idzie pierwsza. Zderzenie dość silne. Prosto w brzuch, aż poczułam wnętrzności. Ale nadal stoję. Kilka fal uniosło mnie wraz z podskokiem lecz następnej już nie odparłam. Rzuciła mnie na kolana, przekotłowawszy kilkakrotnie. Tak, że aż gacie opadły. Dosłownie i w przenośni.
Spycha mnie na skałki.
Wynurzam się a tu kolejny atak. Znów pod wodą. Słyszę alarmujący gwizd Ludwiczka, który miast żonkę ratować, gratów pilnuje na plaży.
Otchłań jakaś taka słoneczna. Więc się nie boję. Gówno prawda!
Już nie wiem w jakiej pozycji się właściwie znajduję. Głowa w piach, nogi gdzieś są, ale bezwolne. Woda w nosie i ustach. Zgrzyt między zębami. Wreszcie na powierzchni! Zachłyśnięta wodą staram się nie panikować. To nie może być koniec! Film z życia nie przewija się przed oczami. Jestem pewna, że Virgen de Pino czuwa też nad żonami Kanaryjczyków.
Ponownie tracę kontrolę. Nie wiem czy dam radę. Ludwiczek biegnie. Jednak kocha…
Ciągnie gwałtownie za rękę. Ja wciąż dość oszołomiona. Jestem na brzegu. Sprawdzam w szoku czy ślubne&narzeczeńskie złoto dalej na palcach. Jest! Bo paluchy po wczorajszej alkoholizacji z lekka opuchnięte.
We łbie gonitwa myśli. Ledwo stoję na nogach. Żyję!!!
Jako o Virgen del Pino, tak i o taaaaakim przypływie Ludwiczek ostrzec należycie zapomniał! Choć „przed” rzucił krótkie ‚Baby, be careful’. A „po” tylko opierdolił przytulając. Bo chyba wystraszył się, że la polaca już niby bezpieczna na brzegu, ducha wyzionie wypluwając płuca. Ale przynajmniej zatoki przepłukane niemal laryngologicznie.
I kto by pomyślał, że na tak maleńkiej plażo-zatoczce tyle się dzieje w niedzielny poranek. Woda na smierć i życie!


Sponiewierana ale już w domu, pod prysznicem wymywam piach z nosa i uszu. Bo jeszcze mi doń niespieszno. O piachu tu mówię rzecz jasna.
Topiłam się w życiu dwukrotnie. Dziś był raz trzeci. Moje zbędne kilogramy oparły się jednak w miarę skutecznie morskiemu żywiołowi. Chodakowskiej też się opierają ale to już inna sprawa.
I niby powiadają, że do trzech razy sztuka. U mnie jak widać się nie sprawdza. Zresztą jak może?! Przecież lecę dziś do wnuka.
Plan na „od dziś”:
a) może jednak zacznę słuchać Ludwiczka
b) już nie będę Mamo!
c) doceniać każdą chwilę życia
d) Chodakowska mimo wszystko.
Odlatuję. Dobranoc!
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…
Podobne
Napisane przez polishmuffin
Polish Muffin to ja! Matka Rajskiej Pary Adama i Ewy (zwanych poTomkami), żona Ludwiczka (ex żona Tomasza) i babcia Montany Józefa, zawieszona pomiędzy trzema krajami.
Właścicielka 2 dogów niemieckich (Sammy&Fiony) z zamiłowaniem do malowania starych mebli i produkcji biżuterii na własny użytek.
Socjolog i doradca zawodowy z wykształcenia ale w stanie (przedwczesnego) spoczynku.
Bloguję o życiu z nieśmiałym dodatkiem przepisów kulinarnych. I szaleńczo robię zdjęcia.
Oprócz Lublina, Londynu i Alicante można mnie znaleźć na Facebooku oraz Instagramie.
ZAPRASZAM do mojego świata!
Zobacz wszystkie wpisy, których autorem jest polishmuffin
a podobno z wiekiem ludzie sie madrzejsze robia? wariatko….moglo Cie juz nie byc…Ludwiczek powinien Cie porzadnie opier……..buziaki pipo
PolubieniePolubienie
Nie robio! Naprawdę nie wyglądało tak groźnie. Już nie będę! 😘
PolubieniePolubienie
Jak dobrze ze Ludwiczek był i kocha..Ale ja bym się już miała na baczności to żywioł!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Będę! Nigdy więcej w takie fale nie pójdę. Ściskam 🤗
PolubieniePolubienie
a ja, w tym samym miejscu 10 dni temu, pomoga mi skutecznie Mariola.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pamiętam. Dostaliśmy drugą szansę 😉
PolubieniePolubienie