Na wieży furgotał blaszany kogucik
na drugiej – zegar nucił.
Mur fal i chmur popękał
w złote okienka:
gwiazdy, lampy.
Lublin nad łąką przysiadł.
Sam był –
i cisza.
Dokoła
pagórów koła,
dymiąca czarnoziemu połać.
Mgły nad sadami czarnemi.
Znad łąki mgły.
Zamknęły się oczy ziemi
powiekami z mgły. *
Nie wiem czy Wy też tak macie, ci którzy wyemigrowali za Polski granice lub ci co to tylko do innego miasta kilometrów może z pięćdziesiąt. Za każdym razem gdy odwiedzam swój Lublin dostrzegam rzeczy, które kiedyś uchodziły mej uwadze. Mam wrażenie, że to czip jaki turystyczny się włącza i rozglądać się nakazuje. Niby nie tęsknię ale może to właśnie przejaw tęsknoty…
Sporo już miejsc w swym życiu widziałam. W Polsce dzięki rodzicom i PKP. Na obczyźnie za sprawą Ludwiczka, który targa mię wszędzie ze sobą. Ależ skąd! Ja się wcale nie uskarżam! Jadę posłusznie i podziwiam 😉 Rzymy, Paryże, Meksyki, Pekiny…Porównuję, zachwycam się, japę rozwierając od czasu do czasu. Więc dlaczego nie zachwycić się choć przez moment swoim rodzinnym miastem. W biegu jak zawsze. Nocną porą…
Były czary i dziwy. Minęły, zrobiło się codziennie, powszednio. Tylko ten księżyc…
Chyba czas już na ciebie. Trzeba zejść ulicą Zamkową w
mrok zaułków, potem wynurzyć się z ciemności na ulicy
Szerokiej, która naprawdę jest szeroka. A stąd, przez
uśpione przedmieście, nogi same poniosą cię, nocny
wędrowcze, w daleki świat. Porzuć mury dobrze ci
znane z czasów, gdyś biegał tu za drewnianym kó-
łeczkiem, z czasów, gdy zachwyconymi oczyma patrzyłeś
na tłumne procesje Bożego Ciała, gdy każda noc wigi-
lijna była bardziej srebrna niż w bajkach.
A teraz?
Ludzi tamtych już nie ma, ni czasu tamtego. Ale,
wędrowcze, cień towarzyszy ci, jak zawsze i noc jest
ulana ze srebra poświaty. Opuśćże to miasto z po-
godą w sercu, tak, jak je witałeś.
* Fragmenty „Poematu o mieście Lublinie” Józefa Czechowicza, który zginął na ulicach mojego miasta podczas bombardowania 9 września 1939 roku.