O Powstaniu Warszawskim ja tu dziś nie będę, bo o tym wszyscy WIEMY i PAMIĘTAMY. Włączając Ludwiczka. Internety aż huczą od artykułów, wspomnień, starych fotografii. Ja zatrzymać się nie mogłam, bom akurat śpiącego wnuka z samochodu do domu taszczyła. Ale znając siebie i Ludwiczka obejrzymy wieczorową porą film jaki polski w temacie.
Tak więc wpis dziś ciut impulsywny. Znaczy impulsem wywołany. Nie żeby wpisy miały charakter. Piszę więc, albowiem fejsbooki przypomniały. Bo to trzecia rocznica pewnego spotkania po latach. A dokładniej ćwierćwiecza z hakiem.
Pierwotnym zamysłem był przepis na egzotyczną zupę z historią w tle. Ale,że receptury nie dostałam, będzie tylko tło. Choć nadal czekam… Przepisu nie przysłała ale niech ma! Przedwczesny urodzinowy wpiso-prezent.
Mówią, że każdy z nas ma gdzieś w świecie swojego sobowtóra. Ja znalazłam Ją całkiem blisko. A co najważniejsze kliknęło między nami, może nie od pierwszego wejrzenia, choć kto to wie…Bo prócz wierzchniej powłoki jesteśmy też pokrewne dusze.
Dawno, dawno temu kiedy zaczęłam studia, ludzie z roku mówili, że bardzo przypominam im kumpelę z liceum, z miasta, z którego pochodzą. Identyczne miało być wszystko, począwszy od oczu a skończywszy na sposobie mówienia i gestykulacji. Zdjęć mego Sobowtóra nikt nie posiadał, a w tamtych zamierzchłym czasach media społecznościowe jeszcze nie istniały. Serio!
Ale Sobowtór nie dawał o sobie zapomnieć. Kiedykolwiek zjawiałam się w miasteczku akademickim, z wizytą u koleżanek studentek, zawsze ktoś przyglądał mi się uważnie. I po chwili padało nieuniknione „wyglądasz zupełnie jak Beata!”. Później to ja wyprzedzałam swoich rozmówców, „Beata z Krasnegostawu, prawda?”. I tu następowało wyłupienie oczu, w sensie na wierzch, nie tortury, interlokutora. „Skąd wiesz?!” Więc grzecznie odpowiadałam, bo nie wypadało denerwować się w stanie błogosławionym.
Aż wreszcie przyszedł ten dzień… Zrządzeniem losu Sobowtór zjawił się w Lublinie. A ja akurat jakoś tak przemieszczałam się z dziewczynami z wydziału do wydziału, nosząc w sobie pierwsze dziecko socjologii. Dzień był nijaki, szary odrobinę. Ciekawe czy Sobowtór pamięta. A my stanęłyśmy twarzą w twarz na upiększonym teraz lubelskim Placu Litewskim. Konsternacja. Nieśmiałe uśmiechy. Wymiana uprzejmości i wio, każda w swoją stronę. Taki był nasz pierwszy raz 😉
Później każda z nas zmagała się ze swym życiem. Ale gdzieś w podświadomości pamiętałam o Niej. Zresztą nadal ludziska przypominały.
A potem nastała era Facebooka. I się odnalazłyśmy… Jednak nie taki diabeł straszny jak go malują. O internecie to, nie o Sobowtórze.
Pisujemy do siebie w internetach, dzwonimy z rzadka. Aż tu w końcu udało się spotkać. Po dwudziestu sześciu latach. Lat temu trzy, w mieście stołecznym Warszawa. Bo tam zagnało Sobowtóra. No i mnie, po drodze do Lublina. Czułam się jakbym na randkę szła jaką. Ale dużo luźniej, bez spinania tyłka i wciągania brzucha. Bo patrząc na dzisiejszą młodzież, tak się chyba dziś randkuje. Sorki, starzeję się…
Ciepłe uściski, trochę alkoholu i gadanie do zamknięcia knajpy. Kryptoreklamy robiła nie będę, bo i tak nie zapłacą. LOL!
Ale na dowód fotki wrzucę.Prawda, że Sobowtóry?!
A ja mam to szczęście i naturalny przywilej, bo mieszkamy blisko siebie. Czasami się widujemy, czasami coś wychyliny, a nawet czasami zchrupiemy coś niebanalnego. Luis sporo rozumie i często potrafi to werbalnie udowodnić… cytował nie będę😜🤣. Fajnie, że tu jesteście.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
A my się cieszymy, że Cię mamy 😄
PolubieniePolubienie