Za chwilę północ. A tekst chodził po głowie od rana. W izolacji vel społecznej kwarantannie pisać się nie da, bo wnuczek babci potrzebuje jak tlenu. Ale w zamian miłość wyznaje. A później Ludwiczek pałeczkę przejmuje i z Netflixem wjeżdża. Albo winem.
Zupełnie znienacka, przy śniadaniu, Ewa zapytała mnie o rodzinne koligacje. I nagle oświecenie spłynęło. Bo nie tylko Cervantes odszedł z tego świata 23 kwietnia. Mój Dziadzio Włodzio też. Trzydzieści trzy lata temu dokładnie. A nie mówiłam, że lubię nieokrągłe rocznice?
Ani chybi Dziadzio chciał o sobie przypomnieć z odległego, lepszego świata. Zaczęłam opowiadać. Opowiem i Wam. W telegraficznym skrócie.
Urodzony w Buenos Aires na początku XX wieku, na emigracji, do Polski wrócił jako niemowlę. Zamieszkał z rodzicami w rodzinnych Zaleszczykach (obecnie Ukraina). Dorastał nad Dniestrem aby we wrześniu 1939 przez Rumunię uciec i dołączyć do Armii Polskiej na obczyźnie.
Walczył pod Narvikiem, później wylądował we Francji, gdzie w kościele w Metzu ujrzał moją babcię Wiktorię (także emigrantkę), w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. „Poznałem Wik” napisał na jednej ze stron swojego wojennego pamiętnika…
W Metzu urodziła się moja ciocia Ela.
Mimo dobrego życia, jakie dziadkowie wiedli we Francji, tęsknota przywiodła Ich na ojczyzny łono. Najpierw do Świdnicy, gdzie urodziły się Im kolejne córki – ciocia Ewa i moja mama Hanna Barbara, Dorą zwana. Bo Dziadzio w drodze do USC z wrażenia zapomniał, że dziecię jako Dorota właśnie miało być zarejestrowane.
Na samym początku lat pięćdziesiątych, Dziadkowie ruszyli na drugi koniec Polski i osiedlili się w Lublinie, bo właśnie otwierano Fabrykę Samochodów Ciężarowych. A mieszkali na jednym z robotniczych osiedli mojego miasta, gdzie do tej pory rodzicielka ma rezyduje. W niezbyt dużym ale słonecznym mieszkaniu, które babcia sama wybrała spośród pustych jeszcze kwater.
W Lublinie już, przyszła na świat ostatnia córka Dziadków – Basia.
Włodzio całe życie ciężko pracował, mając na utrzymaniu pięć kobit (!)
Małomówny i spokojny nad wyraz, ale z poczuciem humoru. Wiecznie majsterkujący w piwnicy, uwielbiał grać na fujarce. Zawsze elegancki: poszetka w brustaszy, odprasowane garnitury i wypolerowane buty. W piwnicy nawet kapelusze trzymał w okrągłych podróżnych pudłach. Namiętnie pił kawę zbożową i słuchał Wolnej Europy. Breżniewa nazywał małpą. Pamiętam, że był w posiadaniu starego, cuchnącego stęchlizną albumu z wycinkami o Katyniu. Czerpiąc więc z niego wiedzę, już jako dziecko byłam wrogiem komuny.
W latach osiemdziesiątych nauki pobierało się także i w soboty, mimo to bardzo często spędzałam u Dziadków resztę weekendów. Za samym osiedlem nie przepadałam, bo dzieci tam były jakieś wredne, lecz najmilej wspominam nasze spacery po polach na obrzeżach Lublina, wyprawy do Skansenu czy Ogrodu Botanicznego.
W tamtych latach Włodzio regularnie bywał w sanatoriach, jednak znajdował czas by odwiedzać swe wnuki na letnich koloniach.
Pod koniec życia Dziadzio był dość schorowany. Ostatnie tygodnie poudarowej rekonwalescencji spędził u nas, w swoim starym mieszkaniu, bo rodziców gdzieś w świat poniosło, siostra była wciąż mała, a ja właśnie kończyłam pierwszą klasę liceum.
Pamiętam, że kwiecień był ciepły i bardzo przyjemny. Włodzio przesiadywał na balkonie. Czasem przyszurał z laską, by przycupnąć przy mnie na wersalce. Oglądaliśmy razem telewizję, cokolwiek emitowane było na jedynych dwóch kanałach. Ja oczywiście polowałam na programy muzyczne. Taki wiek. Do końca życia nie zapomnę, jak Dziadzio przedrzeźniał wokalistę Dead Or Alive. Więc za każdym razem, gdy kawałek ten słyszę, wracają tamte chwile. Dla niezorientowanych link tu
Często, także przed lustrem wspominam Dziadzia, właściwie każdego dnia, bo to po Nim właśnie otrzymałam w spadku „dołek” w klatce piersiowej, szewską klatką zwany. Jakbym QWA nie mogła Jego pedantyzmu odziedziczyć, co to akurat synowi mojemu w udziale przypadł.
Dobranoc Włodziu! Gdziekolwiek jesteś…
PS. Nasze wspólne zdjęcia wraz z albumem JuKeju się ostały. Cokolwiek miałam w telefonie znalazło się tutaj.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…
Podobne
Napisane przez polishmuffin
Polish Muffin to ja! Matka Rajskiej Pary Adama i Ewy (zwanych poTomkami), żona Ludwiczka (ex żona Tomasza) i babcia Montany Józefa, zawieszona pomiędzy trzema krajami.
Właścicielka 2 dogów niemieckich (Sammy&Fiony) z zamiłowaniem do malowania starych mebli i produkcji biżuterii na własny użytek.
Socjolog i doradca zawodowy z wykształcenia ale w stanie (przedwczesnego) spoczynku.
Bloguję o życiu z nieśmiałym dodatkiem przepisów kulinarnych. I szaleńczo robię zdjęcia.
Oprócz Lublina, Londynu i Alicante można mnie znaleźć na Facebooku oraz Instagramie.
ZAPRASZAM do mojego świata!
Zobacz wszystkie wpisy, których autorem jest polishmuffin
Magda, niezmiennie zachwycam się Twoim piórem. A historię dziadka przeczytałam z ogromnym wzruszeniem co chwila ocierając łzę .Dołek w klatce to też jakaś pamiątka 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję Kochana 😘
PolubieniePolubienie
A wonderful entry (once more) and a wonderful story. Bravo
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ale piękna historia! O takim Dziadziu to by można i książkę napisać.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję! 😘 O babci też 😉 i dziadkach ze strony taty również.
PolubieniePolubienie