Zupełnie znienacka, przy śniadaniu, Ewa zapytała mnie o rodzinne koligacje. I nagle oświecenie spłynęło. Bo nie tylko Cervantes odszedł z tego świata 23 kwietnia. Mój Dziadzio Włodzio też. Trzydzieści trzy lata temu dokładnie. A nie mówiłam, że lubię nieokrągłe rocznice?
W Metzu urodziła się moja ciocia Ela.
Mimo dobrego życia, jakie dziadkowie wiedli we Francji, tęsknota przywiodła Ich na ojczyzny łono. Najpierw do Świdnicy, gdzie urodziły się Im kolejne córki – ciocia Ewa (choć oficjalnie Jadwiga) i moja mama Hanna Barbara, Dorą zwana. Bo Dziadzio w drodze do USC, z wrażenia nad podobieństwem dziecięcia do swej osoby, zapomniał, że dziecię jako Dorota właśnie miało być zarejestrowane.
Na samym początku lat pięćdziesiątych, Dziadkowie ruszyli na drugi koniec Polski i osiedlili się w Lublinie, bo właśnie otwierano Fabrykę Samochodów Ciężarowych. A mieszkali na jednym z robotniczych osiedli mojego miasta, gdzie do tej pory rodzicielka ma rezyduje. W niezbyt dużym ale słonecznym mieszkaniu, które babcia sama wybrała spośród pustych jeszcze kwater.
Włodzio całe życie ciężko pracował, mając na utrzymaniu pięć kobit (!)
Małomówny i spokojny nad wyraz, ale z poczuciem humoru. Wiecznie majsterkujący w piwnicy, uwielbiał grać na fujarce. I hodował kwiaty. Mnóstwo kwiatów. Pamiętam zwłaszcza fiołki.
Zawsze elegancki: chustka w butonierce, odprasowane garnitury i wypolerowane buty, z obowiązkowymi solidnymi prawidłami. W piwnicy nawet kapelusze trzymał w okrągłych podróżnych pudłach. Uwielbiał „Pół żartem, pół serio”. Namiętnie pił kawę zbożową i słuchał Wolnej Europy. Breżniewa nazywał małpą. Pamiętam, że był w posiadaniu starego, cuchnącego stęchlizną albumu z wycinkami o Katyniu. Czerpiąc więc z niego wiedzę, już jako dziecko byłam wrogiem komuny. A także miłośniczką Ireny Santor, bo to od Dziadzia właśnie dostałam adapter i jej płyty. Chociaż marzyłam wtedy o Boney M.
W latach osiemdziesiątych nauki pobierało się także i w soboty, mimo to bardzo często spędzałam u Dziadków resztę weekendów. Za samym osiedlem nie przepadałam, bo dzieci tam były jakieś wredne, lecz najmilej wspominam nasze spacery po polach na obrzeżach Lublina, wyprawy do Skansenu czy Ogrodu Botanicznego.
W tamtych latach Włodzio regularnie bywał w sanatoriach, jednak znajdował czas by odwiedzać swe wnuki na letnich koloniach.
Pod koniec życia Dziadzio był dość schorowany. Ostatnie tygodnie poudarowej rekonwalescencji spędził u nas, w swoim starym mieszkaniu, bo rodziców gdzieś w świat poniosło, siostra była wciąż mała, a ja właśnie kończyłam pierwszą klasę liceum.
Pamiętam, że kwiecień był ciepły i bardzo przyjemny. Włodzio przesiadywał na balkonie. Czasem przyszurał z laską, by przycupnąć przy mnie na wersalce. Oglądaliśmy razem telewizję, cokolwiek emitowane było na jedynych dwóch kanałach. Ja oczywiście polowałam na programy muzyczne. Taki wiek. Do końca życia nie zapomnę, jak Dziadzio przedrzeźniał wokalistę Dead Or Alive. Więc za każdym razem, gdy kawałek ten słyszę, wracają tamte chwile. Dla niezorientowanych link tu
Magda, niezmiennie zachwycam się Twoim piórem. A historię dziadka przeczytałam z ogromnym wzruszeniem co chwila ocierając łzę .Dołek w klatce to też jakaś pamiątka 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję Kochana 😘
PolubieniePolubienie
A wonderful entry (once more) and a wonderful story. Bravo
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ale piękna historia! O takim Dziadziu to by można i książkę napisać.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję! 😘 O babci też 😉 i dziadkach ze strony taty również.
PolubieniePolubienie